Stany świadomości tłumacza
Ten wpis jest całkowicie zainspirowany załączonym obrazkiem (źródło: Facebook) i jest, powiedzmy, tylko w połowie humorystyczny, ponieważ, według mnie, około połowa z zamieszczonych „stanów umysłu” jest jak najbardziej trafna i realna. Co do reszty, uważam, że w prawdziwym życiu nie jest aż tak katastrofalnie, chociaż różnie to bywa – zachęcam do dzielenia się doświadczeniami w komentarzach.
Przejdźmy jednak do konkretów:
- „Brak pewności siebie. Czy potrafię to w ogóle przetłumaczyć?” – taki stan dotyka mnie bardzo często. W pierwszym kontakcie z tekstem, zaraz po wysłaniu go przez klienta, zwracam bardziej uwagę na aspekty techniczne, to znaczy, jaki to rodzaj tekstu (czy zwykły, czy specjalistyczny), jak jest obszerny („liczę” znaki), dokonuję wyceny, szacuję ilość czasu, którą potrzebuję na realizację tłumaczenia i wysyłam te wszystkie moje wnioski do klienta bo właśnie takich informacji ode mnie wymaga. Jest to proces typowo techniczny, suchy, nie wkładam w niego żadnych emocji, nie dotykają mnie na tym etapie żadne stany. Wykonuję co do mnie należy jak robot. Schody zaczynają się gdy klient odpowiada na moją wycenę i czas realizacji pozytywnie. Do moich szarych komórek dociera wtedy, że tak, ten tekst trzeba będzie przetłumaczyć. Z biciem serca zapisuję go na dysku i otwieram już teraz ze świadomością, że muszę się z tym zmierzyć. Odczytuję całość tekstu (przy wycenie robię to „po łebkach”, teraz dokładniej) i zdarza się, że nie napawa mnie on optymizmem. „Co to jest w ogóle za zwrot?”, „Gdzie ja znajdę to słówko”, czy, o zgrozo, „O co tu w ogóle chodzi?” – te i inne pytania kołaczą mi się na tym etapie w głowie.
- „Pozytywne podekscytowanie. Zrobię to!” – to etap pewnego podniesienia ducha po pierwszym etapie szoku, że trzeba będzie tłumaczyć coś, na pierwszy rzut oka, trudnego. Przystępuję do samego procesu tłumaczenia i… okazuje się, że tłumaczę. Skupiając się na tekście (bo tłumaczenie to przede wszystkim stan skupienia) wychodzi na to, że nie taki diabeł straszny. Tłumaczenie idzie nawet sprawnie, a ja sama często dziwię się, jak ja to w ogóle robię.
- „Irytacja. Jak ja mam to zrobić?” – równie częsty stan dopadający tłumacza w procesie tłumaczenia. Niby wszystko idzie gładko, niby już jedynie słuszna wersja tłumaczenia ustalona, a tu nagle zgrzyt. W dalszej części tekstu coś się nagle nie zgadza, jednak trzeba tu chyba użyć innego terminu, ale jakiego? A może jednak ten pierwszy jest najlepszy, aaa co mam zrobić??!!
- „Entuzjazm. To łatwiejsze, niż myślałam” – najczęściej okazuje się po jakiejś godzinie pocenia się i wiercenia przed monitorem, że pierwsza wersja tłumaczenia była jednak słuszna i wszystko się zgadza. Wtedy wpadam w stan entuzjazmu i spokoju ducha oraz; jakże złudnego, stanu samouwielbienia („tłumaczenie jest dla mnie jak bułka z masłem”).
- „Samouwielbienie. Jestem najlepsza” – no właśnie, już wspomniany stan, w którym nawet pozwalam sobie na pewne rozluźnienie i zwolnienie tempa pracy. Robię sobie herbatkę, przegryzam co nieco, miziam się z kotem rozmyślając nad pięknem mojej profesji.
- „Niezdecydowanie. Czy mam to przetłumaczyć? Tak… nie… tak… nie… co zrobić??!!” – kiedy już wracam do tekstu po krótkiej przerwie, często napotykam kolejną trudność, tak zwane słówko-beton, słowo-koszmar – to takie, które po wpisaniu w wyszukiwarkę daje tylko jeden wynik i okazuje się, że jest to tekst, który właśnie tłumaczę…
- „Zgroza. Przypominam sobie, że tekst trzeba wysłać za 10 minut” – to mi się raczej nie zdarza. Mowa tu o sytuacji, że zapomnę kiedy mam wysłać tekst. Zawsze dokładnie pamiętam, kiedy mam wysłać tekst, nawet jak danego tygodnia mam do wysłania dziesięć tekstów. Inną sprawą jest napotkanie na słówko-beton 10 minut przed wysłaniem…
- „Przerażenie. Nagłe zamknięcie pliku.” – rzadko się zdarza. Staram się zapisywać pracę na bieżąco. Może kiedyś straciłam powiedzmy godzinę pracy. Bardzo frustrujące.
- „Wściekłość. Popi*^&&%ny komputer!” – czasem się zdarza, szczególnie jak się zawiesza.
- „Frustracja. Nie mogę znaleźć pliku w żadnym folderze” – chyba mi się nie zdarzyło.
Trochę emocji przy tłumaczeniu jest jak widać. Szczególnie widać to w bolącym karku, który zbiera wszystkie napięcia. Przy okazji, polecam jogę:)
Dobre dobre, hehe 😉
Fajna infografika i jeszcze lepsze wytłumaczenie poniżej 😀
dziękuję:)
Bardzo ciekawe przedstawienie pracy tłumacza 😀
Mnie w tym opisie brakuje jeszcze jednego stanu. Stan ten nazywa się – 'q… dlaczego nie zostałem mleczarzem?’ Z reguły pojawia się w połowie tekstu, gdy narosną wątpliwości a jest zdecydowanie za późno, by się wycofać.
🙂