Korekta tłumaczenia na angielski
Korekta tłumaczeń a rzeczywistość
Wbrew pozorom bardzo często tłumaczenie jako takie nie jest jedynym profesjonalnym zajęciem tłumacza. Jako że na rynku tłumaczeniowym można natknąć się na mnóstwo ofert tłumaczy „porywających się z motyką na słońce”, którym przerost ambicji, czy też chęć zarobku nie pozwala na odrzucenie zamówienia, które ich po prostu przerasta, pojawia się potrzeba korekty wykonanego już tłumaczenia. Oczywiście, należy wziąć pod uwagę, że korekta tekstu jest naturalnym etapem tłumaczenia – przetłumaczony tekst powinien być zawsze przeczytany i sprawdzony przez osobę trzecią, native speakera danego języka. Tzw. proofreading to spojrzenie na tekst „świeżym okiem”, które na pewno jest w stanie wyłapać więcej błędów w już powstałym tekście, niż osoba, która ten tekst tworzyła. W takiej korekcie chodzi najczęściej o drobne błędy stylistyczne, literówki, jakieś gramatyczne potknięcia. Czasami również obejmuje ona polepszenie graficznego układu tekstu, tak, by był on przyjemniejszy dla oka.
Tyle w teorii, rzeczywistość, jak to często bywa, okazuje się inna. Zleceniodawcy; przynajmniej jak wynika z moich obserwacji, bardzo rzadko korzystają z usług korektorów, zdają się tylko na tłumacza i to nawet przy okazji tłumaczenia pozycji książkowych. Jeśli już pojawia się kwestia korekty jest to bardziej koło ratunkowe, bez którego tłumaczenie jest po prostu bardzo kiepskie. Niestety, miałam okazję podejmować się takich zakrojonych na szeroką skalę zadań i muszę powiedzieć, że są to zadania bardzo czasochłonne, szczególnie, że wymagają wglądu i odwoływania się co chwilę do tekstu oryginalnego. Czasami miałam nawet ochotę po prostu przetłumaczyć dany tekst po swojemu, w przekonaniu, że tak byłoby szybciej. Tak to właśnie wygląda: taka korekta to często pisanie całych zdań, czy nawet fragmentów tekstu na nowo. Powstaje pytanie gdzie tu kończy się korekta, a zaczyna tłumaczenie? Niestety, zleceniodawcy płacą za tłumaczenia, w których ciężko potem określić tę granicę. Dlatego, moim zdaniem, lepiej zainwestować w tłumaczenie i zdać się na profesjonalistę, niż zaufać komuś niesprawdzonemu, kto uraczy nas tekstem spędzającym sen z powiek tym, którzy potem starają się go doprowadzić do ładu.
Warto też dodać, że korygowanie błędów jest wyjątkowo mało opłacalnym finansowo zajęciem.
Coś o tym wiem, niestety często mi się zdarza robić korekty tekstów „profesjonalnych tłumaczeń”.
nie każdego jednak stać na takie ponowne sprawdzanie tekstu, a rynek powinien weryfikować to kto jest dobrym tłumaczem, w końcu można patrzeć na referencje i portfolio
i myślę, że rynek weryfikuje:) ale to zawsze trwa i wciąż pojawiają się nowe płotki