Tłumaczenia biologiczne
Tłumaczenia przyrodnicze
Po ostatnich tłumaczeniowych doświadczeniach związanych z tekstem o walorach turystycznych pewnej gminy, postanowiłam podzielić się moimi przemyśleniami w związku z tłumaczeniem nazw roślin i zwierząt. W końcu zetknięcie się z takimi nazwami jak: pachnica dębowa, wonnica piżmówka, zagwoździk fioletowy, rogatek pstry, kwietniczek dwojaczek, strangalia plamista, dyląż grabarz, obwężyn lipowiec i rusałka admirał, albo trybuła lśniąca, śnieżyca wiosenna, żywiec cebulkowy, czosnek niedźwiedzi, czy bez koralowy MUSI wywołać w tłumaczu pewną zadumę.
Tłumaczenie nazw przyrodniczych na angielski wymaga od tłumacza języka angielskiego przyjęcia pewnej konkretnej strategii tłumaczeniowej, której będzie się trzymał „przez cały tekst”. Trudność polega tu na możliwości zwykłego nieznalezienia odpowiednika w języku docelowym jak i na występowaniu nazw łacińskich, które jednocześnie ułatwiają pracę… Ich ambiwalentność polega na tym, że, z jednej strony, nie wiadomo, czy tę nazwę łacińską w ogóle podawać (mam wrażenie, że w tekstach angielskich są one bardziej rozpowszechnione), z drugiej strony, często tylko dzięki tym nazwom tłumacz jest w stanie dotrzeć do polskiego, czy angielskiego odpowiednika.
Strategii jest tutaj wiele, a ich użycie w dużym stopniu zależy od rodzaju tekstu do tłumaczenia. Jeśli mamy do czynienia z tekstem użytkowym, czyli tłumaczeniem broszury turystycznej, czy przewodnika, dobrze jest stosować polskie, czy angielskie odpowiedniki nazw, a łacinę można pominąć. No, chyba że polskiego dokładnego odpowiednika po prostu nie ma lub nie jesteśmy w stanie do niego dotrzeć. Wtedy jest również kilka możliwości, o których czytałam na forach internetowych. Internauci proponują np. podanie samej łacińskiej nazwy ze względu na jej uniwersalność, uogólnienie nazwy do np. rodziny, czy nawet stworzenie neologizmu, choć to ostatnie wymaga jednak dużej… odwagi.
Tekst, który tłumaczyłam, choć użytkowy bo był albumem promującym dany region, zawierał dość szczegółowe informacje dotyczące świata roślin i zwierząt i o użyciu hiperonimu w postaci nazwy rodziny nie mogło być mowy. W jednym przypadku musiałam użyć samej nazwy łacińskiej bo po prostu nie znalazłam angielskiego odpowiednika.
Nazwami łacińskimi można, a nawet trzeba, bo gwarantują dokładność odpowiedników, posługiwać się w tekstach naukowych.
Jeśli chodzi o moje czysto praktyczne wrażenia związane z tym tłumaczeniem, to bardzo pomocna w tłumaczeniu nazw flory i fauny jest.. Wikipedia(!) która daje możliwość przeskakiwania z jednej wersji językowej na drugą. Oczywiście należy tu zachować wysoko posuniętą ostrożność, ponieważ jak wiadomo ta popularna encyklopedia bardzo często się myli w swoich propozycjach odpowiedników. Jak zwykle, z pomocą przychodzi dokładność i umiejętność „szperania” – im więcej źródeł potwierdzi nasze tłumaczeniowe przypuszczenia, tym lepiej. Jeśli chodzi o ten konkretny przypadek, bardzo przydaje się również grafika Google – czy to ten sam ptak, każdy widzi:)
Przy okazji poszukiwania źródeł dotyczących nazewnictwa roślin, natrafiłam na ciekawy i krótki (!) artykuł na ten temat:
http://www.alpines.pl/p/zjazdy/zjazd6/streszczenia/wg.pdf