Zapłata za tłumaczenie
Zapłata przed tłumaczeniem
Chciałabym jeszcze dzisiaj poruszyć dość delikatny temat pieniędzy, a dokładniej, zapłaty za tłumaczenie. Jest to bardzo ważna kwestia jeśli chodzi o pracę tłumacza, dlatego myślę, że warto o niej pisać. Zainspirowała mnie do tego moja ostatnia, dość burzliwa rozmowa telefoniczna z jedną z klientek, która była oburzona faktem formy płatności jaką preferuję. Od razu przyznaję się bez bicia, że w większość przypadków akceptuję płatność jedynie przed wysłaniem tłumaczenia. Pani, z którą rozmawiałam, przytaczała mi we wzburzeniu kodeks cywilny, przekonując, że ja wykonując dzieło, muszę to dzieło najpierw oddać do akceptacji i dopiero po akceptacji mogę spodziewać się zapłaty. Szczerze mówiąc nie znalazłam takiego zapisu, wydaje mi się, że jest to kwestia umowy. Ja żadnej umowy o dzieło z tą Panią nie podpisywałam. W grę wchodziła po prostu faktura pro forma, na którą Pani nie chciała się zgodzić mimo że fakt dokonania zapłaty przed ukończeniem dzieła nie jest równoznaczny z uznaniem dzieła za wykonane i odbiorem tego dzieła. Na zasadzie konsensusu proponowałam z początku fakturę zaliczkową, ale potem stwierdziłam, że w grę wchodzi tak mała kwota, że wystawianie takich faktur jest na to zbyt skomplikowane. Historia skończyła się tak, że Pani zapłaciła całość kwoty przed otrzymaniem tłumaczenia, które otrzymała i zaakceptowała wraz z fakturą VAT za usługę. Czasem wystarczy tylko trochę zaufania…
No właśnie, kwestia zaufania, bo to o nie się tu rozchodzi. Tak, muszę przyznać nie ufam klientom, a szczególnie tym indywidualnym, bądź firmom z którymi nie miałam wcześniej do czynienia. Jednak ja to zaufanie po prostu straciłam, po tym, jak kilkakrotnie moje żmudne, wielogodzinne siedzenie przed ekranem nie dawało mi żadnych korzyści finansowych. Zostałam oszukana. Stwierdziłam więc: tylko przedpłata! Mówię to jasno, już na samym początku ustalania warunków wykonania tłumaczenia. Można się na te moje warunki zgodzić lub nie, mamy wolny rynek. Ze swojej strony daję wgląd do moich referencji, moje wszystkie dane kontaktowe i adresowe, przykłady moich tłumaczeń, życiorys, opis doświadczenia tłumaczeniowego… No wszystko, co mogę dać, aby zapewnić o moim profesjonalizmie. Muszę powiedzieć, że naprawdę w 95% ludzie, którzy wysyłają tekst do wyceny, nie mają problemu z taką formą płatności. Jest to dla nich coś oczywistego. Bo czy w sklepie biorąc z półki mleko, najpierw możemy je spróbować zanim za nie zapłacimy?
Jest też oczywiście kwestia reklamacji, które jak najbardziej uwzględniam. Najczęściej proponuję korektę tłumaczenia lub zwrot całości kwoty. W moim dotychczasowym, 7 letnim doświadczeniu zdarzyły mi się może trzy reklamacje. Raz zwróciłam pieniądze bo nie chciałam się denerwować (nie do końca wiedziałam, w czym problem), dwa razy było tak, że gdy poprosiłam o wskazanie konkretnych problemów w tekście, to albo nie dostałam odpowiedzi, albo odpowiedź była następująca: „Pani tłumaczenie mi się ogólnie nie podoba, ale dziękuję. Proszę wysłać fakturę na…”…
Raz też podając warunki płatności na początku mailowej korespondencji, dostałam mniej więcej odpowiedź typu: „warunki jak z burdelu mnie nie interesują”. No cóż, wszystko jest kwestią dogadania się i pewnego poziomu ludzi oraz ich dobrej woli. Ja oczywiście rozumiem pewne losowe sytuacje i często zdarza mi się wysłać tekst bez wcześniejszej zapłaty. Jednak nawet w przypadku dużej agencji tłumaczeniowej z Londynuudało mi się wynegocjować zaliczkę:). Myślę, że patrząc na moje referencje, listę klientów i tłumaczenia można okazać mi trochę zaufania.
Pobieranie honorarium przy odbiorze to sytuacja analogiczna do opłaty za usługi notarialne i tak rozumiem działalność tłumacza przysięgłego. Z zasady nie przyjmuję zleceń jeżeli nie widzę, że dokument jest autentyczny, a fizyczna obecność klienta jest mi potrzebna do podpisu odbioru w Repertoriium – taka old school potwierdzona ponad 20 letnią praktyką.
Oczywiście jeśli chodzi o działalność tłumacza przysięgłego to wszystko jak najbardziej się zgadza. Pozdrawiam
To jakaś kompletna bzdura. NIKT nie płaci za tłumaczenia z góry!
KTOŚ jednak płaci.Pozdrawiam
Z ciekawością przeczytałam o pobieraniu zapłaty przed wykonaniem zlecenia. Jestem tłumaczem przysięgłym j. angielskiego od 1991 roku i przyznam, że nigdy nie stosowałam takiego rozwiązania. Honorarium obliczam po wykonaniu tłumaczenia i pobieram go w momencie kiedy klient odbiera dokument. Dotychczas tylko dwa razy zdarzyło mi się, że ktoś zamówił tłumaczenie i go nie odebrał. Z agencjami czy biurami tłumaczeń przestałam współpracować, gdyż nie widzę powodu dlaczego ktoś ma zarabiać na mojej pracy. 🙂
Dziękuję za zainteresowanie wpisem. Nie jestem tylko pewna, co oznacza „pobieranie honorarium w momencie odebrania dokumentu”. Domyślam się, że chodzi o spotkanie, gdzie klient fizycznie odbiera dokument i płaci gotówką. W moim przypadku takie sytuacje nie mają miejsca więc zabezpieczam się przedpłatami. Pozdrawiam.
Gdy zaraz na początku mojej działalności nacięłam się na nieuczciwe biuro tłumaczeń, które zwlekało z zapłatą (bo faktura wpadła im za szafkę), zdecydowałam się skorzystać z usług jednego z rejestrów dłużników. Jest to bardzo praktyczne rozwiązanie, bo za 50 zł miesięcznie (zawsze jakiś koszt do działalności) mogę sprawdzać kontrahentów w bazie, wpisywać ich do bazy (wówczas rejestr wysyła monity i upomina się o zapłatę) i mam taką wielką czerwoną pieczątkę do przybijania na fakturach, ostrzegającą, że niezapłacenie należności grozi wciągnięciem na listę dłużników. A wiadomo, że to jest dla firm kłopotliwe (zero abonamentów, kredytów itp.). Samo postraszenie rejestrem poskutkowało w moim przypadku i klient zapłacił. Oczywiście myślę, że nie warto przybijać tej pieczątki profilaktycznie, bo to może zrażać klientów, ale przydaje się w przypadku zapominalskich recydywistów 🙂
Przy okazji – bardzo ciekawy blog, będę zaglądać. Zapraszam też do mnie http://www.translite.pl. Pozdrawiam.
dobry sposób:), dziękuję za zainteresowanie blogiem
Dla mnie klarowana sytuacja to taka, że ja dobrze wykonuję swoją pracę a klient dobrze za nią i terminowo płaci 😉
no tak, zgadza się.
Osobiście nie mam czasu na zabawy w zaliczki. Z drugiej strony uczciwie muszę powiedzieć, że może kilkakrotnie miałem jakikolwiek problem w życiu z egzekucją płatności. Z reguły wystarcza albo wysłanie oficjalnego wezwania do zapłaty albo szybki maile o treści – od jutra dzwonię do Pana/Pani klientów z informacją o Pana/Pani tendencji do uchylania się od płatności. I to zasadniczo załatwia sprawę.
Problem w tym, że ja nie bardzo lubię robić takie rzeczy, typu upominanie się o zapłatę i „ostrzeganie”, chcę mieć od początku klarowną sytuację. Pozdrawiam i dziękuję za zainteresowanie blogiem.
To jest chyba typowo polskie, takie wywijanie się od zapłaty. Od lat współpracuję z biurem węgierskim i jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby klient nie zapłacił pomimo tego, że fakturę dostaje wraz z tłumaczeniem. Zdarzały się reklamacje, ale bardziej na zasadzie feedback niż wytykania błędów w celu zaoszczędzenia.
Myślę jednak, że na przedpłatę mogą sobie pozwolić tłumacze z doświadczeniem, nie narzekający na brak zamówień. Początkujący tłumacz (jakim jestem ja na rynku polskim) niestety zostanie od razu skreślony za takie podejście…
No niestety, bardzo często można spotkać się w wywijaniem się, a ja bardzo nie lubię (chyba nikt nie lubi) upominać się o zapłatę, wydzwaniać, prosić, ostrzegać… Jeśli chodzi o kwestię początkującego tłumacza, to moim zdaniem nie jest tak do końca jak mówisz. Ja może przez pierwszy rok akceptowałam płatność po tłumaczeniu, ale po tym, jak zostałam parę razy oszukana, szłam w zaparte. I ci, którzy mieli nie zaufać, to sobie poszli, a ci, którzy mieli zostać, zostali. I tak pomału budowałam grupę stałych klientów i ciągle dochodzą nowi. Może mogłam sobie wtedy pozwolić na taki „przesiew” bo byłam jeszcze studentką i sama się nie utrzymywałam, a nie zarabiałam wiele. Obawiam się, że jeżeli od początku dasz się ustawić w pozycji „czekam grzecznie na zapłatę”, to potem cięzko będzie Ci z tego wyjść. Oczywiście nie chcę Cię buntować:) Jeśli masz stałych zaufanych klientów i taka forma płatności Ci odpowiada to po co coś zmieniać. Ja jednak czuję, że mam po prostu większą kontrolę nad moją sytuacją finansową, wiem kiedy przyjdzie jaki przelew i mogę coś zaplanować. I tylko o to tu chodzi. Pozdrawiam i dziękuję za zainteresowanie blogiem.
Brawo. Ja też zawsze biorę kasę przed wykonaniem zlecenia. Jeżeli ma się renomę (tak jak Pani i ja 🙂 ) to nie ma sensu bawić się w zapłatę po wykonaniu i niepotrzebnie się stresować
Jak najbardziej logiczne, że należy się zaliczka, to obustronne zaufanie.
W przeciwnym razie klient zamówi i nie odbierze, a stracony czas na wykonanie tłumaczenia jest bezcenny.
Nie ma się co zamartwiać obraźliwymi tekstami, lub klientami wykazującymi się lekkim brakiem wyczucia taktu, bądź kultury osobistej.
Choć to zawsze dobre doświadczenie życiowe.